top of page

01-07-2018

Milewo 1, 2018 - czerwcowe zmagania z pogodą.

                Pogoda na początku zawodów nas nie rozpieszczała, front, który usytuował się w naszym rejonie dawał opady deszczu i chmury na wysokości trzystu metrów. Mieliśmy dużo czasu, aby się zaaklimatyzować i rozstawić namioty, a także sporo czasu by zmontować szybowce i porządnie zakotwiczyć. I tak przez trzy dni, bez przerwy brak pogody, deszcz i zimno. Czwartego dnia zrobiła się lekka pogoda, nie dało się, co prawda rozegrać konkurencji, ale mimo to zrobiliśmy kilka lotów ślizgowych i akrobacyjnych, na nic więcej nie było pogody.

Piątego dnia zrobiła się luka pogodowa, była szansa by rozegrać w końcu jakąś konkurencję przelotową. Przeanalizowałem kilka portalów pogodowych i wyłożyłem obszarówkę  o maksymalnej długości około 200 km. Pogoda się popsuła i postanowiłem przełożyć trochę start. Wysłaliśmy przedskoczka (przedlotka) by sprawdził czy w ogóle da się utrzymać w powietrzu. Okazało się, że mimo słabych warunków noszenia jakieś są… no to hajda wszyscy w powietrze! Przechodziły dziwne chmury, które układały się jak chciały, nijak po trasie, takie fale chmurowe, szlaki i brak szlaków chmury i brak chmur. Jak ktoś się dobrze wstrzelił to miał coś do wykręcenia pod warunkiem, że zdążył zanim zaczęło padać z chmurki. Ostanie dwa szybowce nie zdążyły wystartować przed małą ulewą, która przeszła przez lotnisko, co spowodowało, że nie miały szans nawiązać walki po trasie, a nawet na termice. Loty zespołowe generowały obszerną korespondencję przez radio, dzięki czemu cały czas byłem na bieżąco, gdzie aktualnie są szybowce.  Mimo trudnych warunków trzech zawodników przeleciało ponad sto kilometrów i wrócili na lotnisko. Trzeba było się przebijać przez chmury z opadem, co łatwe nie było i nie wszyscy sobie na to pozwolili. Omijanie chmur deszczowych nie dla każdego skończyło się dobrze i paru zawodników wylądowało bezpiecznie w polu. Wszystkie pola były blisko lotniska i udało się pozwozić wszystkich przed wieczorem. 

Następny dzień nie był dla nas łaskawy, znowu brak pogody. Niby nic nowego, ale mieliśmy nadzieję, że jednak da się polatać. Zmontowaliśmy szybowce i zajęliśmy się zabawą w podgrupach. Dzięki uprzejmości Przemka mieliśmy kilka gier grupowych, które katowaliśmy od paru dni. Część osób pojechała do domu. Bliskość Warszawy daje taką możliwość, co pozwala trochę polatać i trochę popracować jak nie ma pogody. Na piątek zapowiadała się w miarę dobra pogoda, więc rano wszyscy byli zwarci i gotowi. Radar pogodowy pokazywał różnego rodzaju łachy cirrusa, ale po za tym wyglądało całkiem nieźle w małym paśmie na północny wschód.

Korciło mnie by wyłożyć trójkąt 300, ale sam nie wierzyłem, że to się może udać. Wyłożyłem trasę obszarowa do Łomży o maksymalnej długości 250 km. I znów starty trzeba było trochę odłożyć czekając na pogodę. Pierwszych trzech zawodników poleciało i próbowali utrzymać się w powietrzu. Wstrzymaliśmy starty następnych zawodników gdyż nie wykazywali postępów w nabieraniu wysokości. Po przekazaniu informacji, że jednak da się utrzymać w powietrzu reszta zawodników poleciała w powietrze. Mimo trudnych warunków i łach cirrusa, które nadciągały wszyscy odeszli na trasę. Tu znów pojawiło się radio DG, które informowało cały czas o postępach na trasie, mylnie zgłaszając swoje pozycje, co utrudniało Przemkowi dogonienie kolegów i włączeniu się w zażartą korespondencję. Udało mu się dogonić peleton i nawiązać lot z kolegami, chociaż przez chwilę. W międzyczasie bardzo mocno zmieniały się warunki pogodowe wzmagał się wiatr, który miejscami wiał z siłą około dziesięciu metrów na sekundę. Słysząc przez radio, że zbliżają się do lotniska ostrzegłem wszystkich o znacznej zmianie siły wiatru, co dało im mikro szansę by wziąć poprawkę. Wiatr mocno utrudniał lądowanie mimo to, wszyscy piloci poradzili sobie perfekcyjnie. Jedynym z przegranych w tej konkurencji był Paweł. Mimo dużej odległości przelecianej nie udało mu się wrócić na lotnisko. Spora łacha cirrusa, która wytłumiła wszystkie noszenia odcięła mu drogę powrotną. Na pewno duży wpływ na to miała kolejka startowa - był jednym z ostatnich zawodników, ale mimo to prawie dogonił całą stawkę. Pięciu zawodników mimo trudnych warunków przeleciało grubo ponad 200 kilometrów. Był to niewątpliwie efekt współpracy radiowej. Tak prowadzona korespondencja nie potrzebuje żadnych nadajników OGN ani flarm, by wszyscy, co słuchają radia wiedzieli gdzie są szybowce. Jak zwykle z pól wszyscy wrócili cało. Odważyłem się nawet posłać po Mateusza samą Beatę i Martę - dziewczyny sobie super radzą w polu i nie miałem obaw, że nie dadzą rady unieść skrzydła.

Sobota przywitała nas mocnym wiatrem czołowym i chmurami, które miały do nas dojść, lecz z każdą godziną chmury, które było widać na horyzoncie rozmywały się daleko przed lotniskiem i nie dało się tam dolecieć. Czekaliśmy na starcie i mieliśmy nadzieję, że jednak przepali i te szlaki do nas dojdą. Start i utrzymanie się w tych warunkach było niezłym wyzwaniem. Wiało, co prawda w osi, ale chyba z 15 metrów na sekundę. Po południu odwołałem loty, bo już nie było sensu czekać. Tym bardziej, że nie mieliśmy samolotu holującego i po podjęciu decyzji o locie musielibyśmy czekać, aż przyleci do nas z Babic. Po odwołaniu konkurencji zaczęliśmy pakować się do przyczep i sprzątać domek. Nie było sensu kontynuować zawodów do niedzieli, prognozy były słabe, duży wiatr, brak wystarczającej podstawy chmur i ogólnie brak pogody przelotowej.

                Podsumowując całe zawody pogoda nas nie rozpieszczała mimo to udało się rozegrać dwie bardzo wartościowe konkurencje. Był czas, by pograć w gry, odpocząć  i porozmawiać o lataniu. Przelecieliśmy w sumie 2600 km i wylataliśmy około 60 godzin. W czasie zawodów rozegraliśmy puchar przelotów, który zakończy się na sierpniowym Milewie.

Zapraszam wszystkich na sierpniowe zawody Milewo 2018, które odbędą się 4-12 sierpnia 2018.

30-08-2018

Milewo 2, 2018 - łaskawy sierpień

Druga edycja zawodów była bardziej łaskawa, jeśli chodzi o pogodę. Może nie było pogody na gwarantowane 300 km, ale nie padało cały czas i dało się zrobić parę ładnych przelotów w ciekawych warunkach. Mimo dobrych warunków, to piloci przestraszeni wcześniejszą edycją słabo dopisali, większość czekała aż będzie pogoda by przyjechać na latanie.

Pierwszego dnia pogoda była bardzo zmienna - trochę cumulusów, trochę burz, trochę słońca. Mimo wyłożonej trasy obszarowej łatwo nie było i nie każdy wrócił na lotnisko. Jednocześnie był rozgrywany puchar przelotów, co dodatkowo mobilizowało pilotów by w konkurencjach obszarowych lecieć zdecydowanie dalej niż po minimum i zdobywać kilometry do pucharu. Tu najlepszy okazał się Sławek, który swym malutkim DG-100 pomykając od noszenia do noszenia, powrócił na lotnisko.

Następnego dnia nie chciałem wykładać nic wielkiego, bo prognozy były różne. Na każdym portalu pokazywali, co innego i ciężko było wywróżyć, co będzie w powietrzu. Stosując stara metodę wykładania tras, że „jak nie ma co, to trójkąt sto”, wyłożyłem takie 150 km obszarowe, oczywiście by dać szansę tym, dla których trasa mogła by się okazać za krótka. Jak zwykle łatwo nie było, trzeba było mocno główkować jak między chmurami burzowymi sobie poradzić. Niektórzy polatali nawet na żaglo cumulusach burzowych, co dawało bardzo ciekawe widoki. Trzeba było się przebijać przez lekki opad zanim z tego zrobi się ulewa.  Ale zawsze po burzy jest ładna pogoda i w tę piękną pogodę z umiarkowanymi noszeniami (bardzo umiarkowanymi) próbował dolecieć mały szybowiec. Pilotem ów szybowca był Janusz. Nasz Januszek dzielnie walczył o przetrwanie w powietrzu centrując z uporem każdy napotkanie noszenie o śladowej wartości. Mimo całego wysiłku by utrzymać się w powietrzu nie udało się dolecieć do lotniska. Po telefonie i zgłoszeniu meldunku zaproponowałem by wpadł do nas na piwo, gdyż pole, na którym siedział było w odległości jednego kilometra od lotniska. Na Babicach coś takiego jest abstrakcją w tej chwili. Z tego co pamiętam, to najbliżej Babic wylądował kiedyś Bubu - na ulicy Aluzyjnej czy jakoś tak. Po zabezpieczeniu szybowców udaliśmy się wszyscy po Janusza. Każdy był głodny, a jak to w tradycji, że ekipę, która po ciebie pojedzie trzeba nakarmić i napoić to każdy miał ochotę przejechać się w tak bliskie pole.

Warunki następnego dnia były słabe i nie dało się nic konkretnego wyłożyć. Licząc, że będzie tylko lot termiczny wyłożyłem sto kilometrów w bardzo bliskim rejonie, po trasie mocno łamanej by latając na termice spróbować to oblecieć. Profilaktycznie doszyłem jakieś obszary by było jeszcze łatwiej. Raczej ciężko było o chmurkę i bardziej spodziewałbym się lotów zespołowych by było łatwiej utrzymać się w powietrzu, lecz nie było łatwo znaleźć noszenia na bezchmurnym niebie. Zwycięzcą tej konkurencji okazał się znowu Sławek, to jego malutkie DG przenikał przez tą bezchmurną, tak długo, że wiatr przeniósł go we wszystkie rejony trasy. W sumie ukręcił 110 km. Jak na taką pogodę to całkiem nieźle. Janusz, nasz czarny koń zawodów miał pecha przelatując koło lotniska; wylądował na nim i postanowił jeszcze raz spróbować. Nie udało mu się za drugim razem oblecieć termiki po punktach, ale w dwóch lotach w sumie obleciał 116 km, co w pucharze przelotów dawało mu parę punktów więcej.  Wszyscy dziś wrócili na lotnisko i można było normalne grillowanie rozpocząć.

W końcu przyszła pogoda. Dostałem tajny kod do portalu, z którego kadra narodowa korzysta i od razu łatwiej było przewidzieć pogodę. Do tej pory to było wróżenie z fusów, a mimo to coś się udawało. Teraz, mając dane pogodowe, wyłożyłem prawdziwą trasę, aż do Łomży i powrót przez Żyromin - no całe 320 km. Trasa bardziej na wschód, bo tak ma być pogoda i powrót przed zbliżającą się łachą, którą prognozowała pogoda. Dla ułatwienia zrobiłem obszary, by zwiększyły trasę do 400 km. Pierwszy punkt nie było trudno osiągnąć, lecz niektórym zajęło to trochę czasu i postanowili nie lecieć do samej Łomży. Przestraszyli się tej łachy, którą było już widać i postanowili jak najszybciej lecieć do drugiego punktu.  Większość pilotów zaliczyło drugi punkt prawie po doskonałości przylatując nad lotnisko z dużym zapasem, co mogli spożytkować na odległość do punktu. Łacha nie była aż tak groźna, ale stłumiła noszenia na jakiś czas. Uniemożliwiło to powrót Januszowi, który długo walczył o utrzymanie się w powietrzu; po czym poległ lądując na lotnisku w Przasnyszu. Po meldunku, że tam zostaje i będzie próbował jutro stamtąd wystartować i polecieć na trasę, ucieszyliśmy się niezmiernie, bo było już późno i nikomu nie chciało się jechać. Parę osób tego dnia obleciało 300 km.

Nazajutrz przywitał nas wiatr, dość mocny, co na pewno utrudni starty. Prognozy wskazywały na śladową ilość cumulusów gdzieś na wschodzie i też tam wyłożyłem trasę. Trasa nie za długa, obszarowa, wycieczka do Ostrowi Mazowieckiej i Krasnosielca. Przy takim wietrze wydawała się dobra, troszkę z bocznym wiaterkiem, troszkę pod wiatr, a potem z wiatrem do lotniska. Przez ten wiatr nikt nie zaryzykował lotu do samej Ostrowi. Wszyscy zaliczyli tylko cylinder, a raczej trzy osoby. Najdalej w sektor wbił się Janusz, ale on był na premiowanej pozycji, bo startował z Przasnysza i miał parę kilometrów bliżej. Tylko dwie osoby obleciały tę trasę, a w jakże wietrznej atmosferze reszta wróciła na lotnisko. Nawet Januszowi udało się wrócić na lotnisko, ale z powrotem do Przasnysza. Drugi punkt był niedaleko, więc postanowił wrócić niż ryzykować pole lecąc do Milewa. Tym razem nie chciał zostać i pojechaliśmy po niego charowozem.  W drodze powrotnej Janusz zabrał nas na pizzę i opowiadał ciekawe historyjki. Także o tym, jak to w tym Przasnyszu pożyczył sobie skuterka by do sklepu pojechać… znacie Janusza… oczywiście bez pytania…

To już szósty dzień z rzędu jak latamy. Pogoda jest różna, ale widać zmęczenie. Tyle dni lotnych pod rząd rzadko się zdarza, a my mimo wszystko latamy po trasach. Prognozy słabe, śladowe cumulusy na północ, do których nie bardzo da się dolecieć. Znowu łamane sto parę kilometrów, dość niestabilne warunki, by wypuszczać się gdzieś dalej. Trafiły się dwa harpagany - Marek i Sławek - którzy lecąc w parze oblecieli całą trasę. Reszta nie zaryzykowała pola i polatała w rejonie. Dla Sławka to był ostatni dzień na naszych zawodach, więc liczył się każdy kilometr by w pucharze utrzymać prowadzenie.

 

 Po tylu dniach lotnych należał się odpoczynek i pojawił się front, który na dwa dni pozbawił nas szans na latanie. Po froncie pojawiła się pogoda całkiem ładna dająca spore możliwości przelotowe. Trasa była wyłożona w łożu wiatru, więc pot z wiatrem, potem pod wiatr i znowu z wiatrem, tak w lewo w prawo i do domu. Podstawy były w miarę wysokie, więc dało się normalnie lecieć. Trasę oblecieli wszyscy, więc chyba była zbyt krótka, no ale cóż nie zawsze da się wstrzelić w odległość trasy. Zawsze po powrocie można było sobie jeszcze parę kilometrów zrobić do pucharu przelotów, lecz nikt z tego nie skorzystał. Będąc w euforii, że udało się wrócić na lotnisko nikt nie pamiętał, że rozgrywamy jeszcze drugą dyscyplinę kilometrową.  Pewnie spowodowane było to tym, że cumulusy, które były, szybko zanikały, lecz bezchmurna nosiła bardzo dobrze. Jedynie Marta miała kontakt z dobrymi chmurami, które były daleko na północy.

Trzynasty to data, którą nie każdy lubi, ale pogoda nie wybiera. Tym bardziej, że jest w miarę dobra do latania szybowcem. Pogoda się powoli psuła, bo przecież nie może być dobrej pogody przez dwa dni. Więc w drogę, traska nie długa, jakieś 200 km, szybko się uwiną i będzie czas na imprezkę. Dało się to zrobić, ale zabrakło chmur i trzeba było robić dość długie przeskoki by złapać noszenia. Tę konkurencję wygrał Bandur, co w klasyfikacji ogólnej troszkę go podniosło, ale trasa była zbyt trudna, by nadrobić kilometry do pucharu przelotów. Żeby wysunąć się na prowadzenie brakowało mu jakieś 300 kilometrów.

W tym okresie nawiedzały nas samoloty z eskadry transportowej, które trenowały do defilady w Warszawie. Okazuje się, że jak się chce to można. Nie przeszkadza pięć latających samolotów transportowych i goniącego je herkulesa w lotach szybowcowych. Startowaliśmy jak oni przelecą, a i tak lataliśmy wyżej od nich. Mimo to, jak się krąży na 600 metrach, a pod tobą przelatuje taka gromadka to robi wrażenie. Samoloty zrobiły nam pokaz przedpremierowy defilady, ale co, jak co kosić to nie potrafią. Kosiak na 1500 stop to nie kosiak, ale i tak robiło wrażenie.

 

Po dziesięciu dniach zmagań rozegraliśmy osiem konkurencji, przelecieliśmy ponad siedem tysięcy kilometrów i wylataliśmy ponad trzydzieści godzin.
 

Wyniki drugiej edycji zawodów Milewo 2018:

  1. Sławomir Żydek       19 pk

  2. Marek Godlewski   17 pk

  3. Janusz Bęza          14 pk

  4. Paweł Bandurski     13 pk

  5. Jakub Charaziński    10 pk

  6. Arkadiusz Downar  9 pk

  7. Marta Oleksiwicz     5 pk

  8. Konrad Zaręba         3 pk
     

Wyniki Pucharu Przelotów Milewo 2018

  1. Sławomir Żydek                      3211,184 pk

  2. Janusz Bęza                           2727,686 pk

  3. Paweł Bandurski                     2380,184 pk

  4. Marek Godlewski                   1916,143 pk

  5. Marta Oleksiewicz                  1608,667 pk

  6. Arkadiusz Downar                  1289,342 pk

  7. Jakub Charazinski                   1095,833 pk

  8. Waldek Magnuszewski                  936 pk

  9. Przemek Idzkiewicz                     930,65 pk

  10. Darek Trzewik                               562,86 pk

  11. Mateusz Szyguła                        514,675 pk

  12. Beata Czaja                               381,388 pk

  13. Arkadiusz Sokalski                     226,108 pk

  14. Konrad Zaręba                            221,314 pk

Please reload

bottom of page